ebook; pobieranie; download; pdf; do ÂściÂągnięcia
 
Cytat
Hipokryzja to wstydliwość łajdaka. Demostenes
Strona startowa sciaga (2) Osacz3ni Zimowy bal
 
  Witamy


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zawróciłam i znowu stanęłam przed bramą.Instynktownie przytknęłam ucho do żółtej jak szafrandeski, ale nic nie usłyszałam. Wreszcie podniosłam ciężką metalową dłoń i opuściłam ją na drewnianą bramę, raz, drugi i trzeci.ROZDZIAA DWUDZIESTY.Z drugiej strony bramy nie dobiegał żaden, choćby najcichszy odgłos.Zapukałam znowu, tym razemmocniej, z większym rozmachem uderzając hamsą.W końcu usłyszałam kroki i brama ustąpiła.W wąskim przejściu stała kobieta, przytrzymująca haik w sposób, do którego już przywykłam.Miałaciemne oczy o migdałowym wykroju i zamrugała gwałtownie, jakby była zaskoczona.W ręcetrzymała metalowe wiadro, a w nim owinięty szmatą patyk, z którego kapały na ziemię białe krople.Nie miałam cienia wątpliwości, że jest to służąca.- Bonjour, madame - odezwałam się z nadzieją, że kobieta mówi po francusku.- Szukam madameMaliki.Z wiadra unosił się świeży, charakterystyczny zapach wapna.Kobieta nie odpowiedziała, uznałam więc, że nie zrozumiała.Zaczekałam jeszcze chwilę i posłużyłamsię arabskim pozdrowieniem - as salam alejkum, pokój niech będzie z tobą - i powoli powtórzyłamimię Manon.Wciąż przypatrywała mi się uważnie.Jej oczy wydawały się teraz dziwnie puste, pozbawione błysku,który widziałam w nich wcześniej.Dziękowałam Bogu, że nie sięgnęła po amulet, jak moja poprzedniarozmówczyni.Przez głowę przemknęła mi myśl, że może jest upośledzona umysłowo, ale279chociaż nadal milczała, patrzyła na mnie z wyrazną, skupioną uwagą.Poruszyła się i postawiła wiadrona ziemi.Równie dobrze mogłaby być którąkolwiek z zakwefionych kobiet, które minęłam w alejkachMarrakeszu.- Madame Maliki - powtórzyłam po raz trzeci, usiłując zapanować nad uczuciem zawodu.- Dlaczego jej pani szuka? - spytała doskonałym francuskim, głosem odrobinę przytłumionym przezhaik.Odruchowo wyprostowałam ramiona.- Och - wykrztusiłam, zaskoczona zdecydowanym i jednocześnie melodyjnym brzmieniem jej słów.Jak mogłam podejrzewać, że jest upośledzona? A przecież myślałam tak dosłownie chwilę wcześniej.-Ja.Chciałam z nią porozmawiać.- Nie miałam ochoty rozwodzić się nad skomplikowaną przyczynąmojej obecności w tej mrocznej alejce.- Czy coś się stało? - zapytała. Modulowany ton jej głosu dodał mi odwagi, lecz myśl, że marokańska służąca oczekuje, że wyjaśnięjej swoje osobiste sprawy wprawiła mnie w rozdrażnienie.- Nie, nic się nie stało - odparłam.- Przepraszam panią, ale odszukanie madame Maliki kosztowałomnie dużo wysiłku.Jeżeli jest w domu, bardzo zależałoby mi, by z nią porozmawiać.Mogłaby pani ponią pójść?Kobieta wytarła dłoń o przód haik.Palce miała długie, a półksiężyce na owalnych paznokciachzupełnie białe.- Niech pani wejdzie - powiedziała, szerzej otwierając bramę.Wzięłam głęboki oddech i weszłam na dziedziniec, z pewnym trudem pokonując przeszkodę wpostaci wiadra z wapnem.Rozejrzałam się nerwowo; moje oczy biegały od jednej powierzchni dodrugiej, zaglądały w każdy kącik.Czego się280spodziewałam? %7łe zobaczę siedzącego tu gdzieś Etienne'a? Albo może jakiś ślad jego obecności -znaną mi marynarkę, książkę, a na niej pozostawione okulary?Nie znalazłam takiego śladu.Najwidoczniej trwało tu sprzątanie, bo na wyłożonym płytkamidziedzińcu stały meble - otomany, pufy, taborety oraz długie, wąskie materace obciągnięte kolorowątkaniną, używane tu i do siedzenia w ciągu dnia, i do spania w nocy.Na środku dziedzińca zobaczyłamfontannę, ale w kamiennym basenie zamiast wody leżały martwe, wyschnięte liście i drobniutkie,sztywne ciałko żółtego ptaszka, z czarnymi nóżkami podkulonymi pod korpusem.W kilku dużychglinianych donicach rosło wyraznie zaniedbane geranium.Wąskie, strome schody, również wyłożonekafelkami, prowadziły na piętro, którego zasłonięte okna wychodziły na dziedziniec.Kobieta ani na chwilę nie oderwała ode mnie wzroku.- Niech pani zamknie bramę - powiedziała.Gdy wykonałam jej polecenie, odwróciła się i powoli ruszyła przez podwórzec; jej ciało kołysało sięlekko pod haik.Nie wiedziałam, czy mam pójść za nią, czy zaczekać przy wejściu.Z domu wybiegłomałe dziecko, może cztero albo pięcioletnie.- Maman! - zawołało, ale kobieta nie zareagowała.Usiadła na jednym z materacy i wtedy w drzwiach stanęła dziewczyna.Miała dziesięć, najwyżejjedenaście lat, skórę koloru kawy z mlekiem i była żałośnie chuda pod prostą muślinową szatą.Jejkolana i łokcie wydawały się zbyt duże w stosunku do nóg i ramion, a szczęka zbyt wąska.Praweramię miała posiniaczone, jedno oko przekrwione i zapuchnięte.Na głowie zawiązała chustkę wkwiaty, a jej włosy, tego samego koloru co skóra, opadały na ramiona długimi, mocno skręconymi isplątanymi lokami.Ona także trzymała w ręku281owinięty szmatą kij do bielenia wapnem i gapiła się na mnie jak sroka w gnat. Nie potrafiłam określić płci mniejszego dziecka - gęste czarne włosy, obcięte na linii karku, prawiezupełnie zasłaniały równie czarne oczy.Skóra dziecka była jasna.Nosiło marszczoną szatkę, za długąjak na koszulkę, a za krótką na sukienkę i nieobrębione płócienne spodenki do kolan, z którychzwisały długie nitki.Stopy miało bose.- Kim jest ta pani, maman? - spytało głośno.- Kto to jest?Dziecko świetnie mówiło po francusku, tak samo jak matka.Stanęło przede mną i zadarło do górygłowę, żeby popatrzeć mi w twarz, odsłaniając długą i delikatną szyję.- Proszę pani! - zawołałam.- Bardzo proszę, niechże pani poprosi madame Maliki, żeby tu przyszła!Serce biło mi mocno.Zdawałam sobie sprawę, że jeśli Etienne jest w tym domu, może usłyszeć mójgłos.Spojrzałam w okna na piętrze, ale okiennice pozostały zamknięte.- Jak się pani nazywa, madame? - zagadnęło dziecko bez cienia nieśmiałości.- Mademoiselle O'Shea - odparłam z roztargnieniem, nie odrywając wzroku od kobiety.Dlaczego nie robiła tego, o co prosiłam?- Ja jestem Badou!Podobnie jak wygląd dziecka, także i jego imię nie było zbyt pomocne w określeniu płci - Francuzinadawali je i chłopcom, i dziewczynkom.- Bielimy ściany w domu - oznajmiło z dumą.- A ja pomagam! Przenosiłem meble, razem z Falidą!No, wreszcie okazało się, że to chłopiec! Kobieta powiedziała coś po arabsku i Badou orazdziewczyna, która odłożyła już kij do bielenia, powoli i z wyraznym wysiłkiem przesunęli korkowystołek tak, aby znalazł się naprzeciwko niej.Pomyślałam,282że siostra Etienne'a musi mieć dobre serce, skoro pozwoliła służącej zatrzymać dzieci przy sobie.Może zresztą taki panował tu zwyczaj, że matka i dzieci pracowali razem, nie wiedziałam.- Proszę usiąść [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl
  • comp
    Strona startowaDiablica na balu debiutantek (popr) Lee Francis LindaHoward Linda 05 Niebezpieczne zbliżenieDavies Linda Diamentowa graMiller Linda Lael Jak się pozbierać§ Olsson Linda Sonata dla MiriamHuff Tanya Brama mroku i Kršg œwiatłaMakuszyński Wielka brama [LitNet]Holeman Linda PtaszynaCardetti Raphael Krew z jej krwi§ Gardner Lisa Klub ocalonych
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • konstruktor.keep.pl
  • Cytat

    Filozofia jest uprawą ducha. Cyceron
    A przecież wtedy (podczas rewolucji) ton nadawały miernoty, a nie porządni ludzie. Borys Pasternak
    Jak dużo trzeba wiedzieć, żeby się dowiedzieć jak mało się wie.
    Hic spinas colligit, ille rosas - ten zbiera kolce, a tamten róże.
    Gdyby na wielkim świecie zabrakło uśmiechu dziecka, byłoby ciemno i mroczno, ciemniej i mroczniej niż podczas nocy bezgwiezdnej i bezksiężycowej - mimo wszystkich słońc, gwiazd i sztucznych reflektorów. Ten jeden mały uśmiech rozwidnia życie. Julian Ejsmond (1892-1930)

    Valid HTML 4.01 Transitional

    Free website template provided by freeweblooks.com